Autor Wiadomość
Fladrif
PostWysłany: Sob 18:53, 25 Lis 2006    Temat postu:

Latynoskie Bydlę napisał:
Po blisko roku rozbratu z czynnym boksem zawodowym spowodowanym nieudolnymi i szkodliwymi "negocjacjami" z Donem Kingiem (który, jak widać, aż tak dobrym wujkiem zza wielkiej wody się nie okazał -ale cóż, biznes is biznes) Adamek podpisał kontrakt na kolejną walkę.


Hej, co mnie tu tak bardzo boli???
Z tego możnaby utworzyć kilka osobnych zdań. Wink Stylistyka wypacza logikę. Smile To mi przypomina relacje Mariusza Max Kolonko z TVP 1.
Krol
PostWysłany: Pią 21:19, 20 Paź 2006    Temat postu:

Nie znam się na boksie więc ci zaufam i napiszę, że to dobry artykuł.
Latynoskie Bydle
PostWysłany: Śro 20:10, 18 Paź 2006    Temat postu: Adamek... (długie jak na Obok, chcę mieć własne felietony)

I niech mi ktoś powie, że to jest niedobree.
ZARAZ WKLEJE
Cytat:
Powtórka z rozrywki

Prawie 17 miesięcy temu nikomu nieznany pięściarz rodem z Żywca, niejaki Tomasz Adamek otrzymał od "bogatego wujka z Ameryki", Dona Kinga, szansę zawalczenia o tytuł mistrza świata federacji World Boxing Council (dobra, nie przesadzajmy - World's Best Champion) w wadze półciężkiej. Tym to przyszło łatwiej, że wtedy pas nie miał właściciela (pas wakujący). Niegdyś wszystkie 7 pasów (rekord) tej kategorii trzymał u siebie legendarny Roy Jones, Jr., ale wszystko roztrwonił przez swoją niepohamowaną, chorą ambicję i pychę. Wracając, przeciwnikiem Tomka okazał się 29-letni Australijczyk Paul Briggs, zwany pieszczotliwie "Huraganem" (Hurricane - przyp. mój).
Należy przyznać, że ich walka była jedną z najlepszych w roku 2005, a najlepsza byłaby, gdyby nie panowie Jose Luis Castillo i Diego Corrales. Ci zaprezentowali coś, co w dzisiejszym języku młodzieży nazwać można w jeden sposób: RZEŹNIA - ale ta (podwójna, bo z rewanżem) batalia będzie rozpartywana w kategorii "najlepsze pojedynki dekady", albo przynajmniej "(...) w historii". I znów muszę wrócić, zbytnio się rozpisuję. Przez większość walki Tomasz Adamek trwał ze złamanym nosem... ale mimo to nieznacznie zdominował rywala i zwyciężył decyzją sędziów przewagą "dwa do remisu" (114:114, 115:113, 117:113). Tym samym poprawił humor kibicom (naładował ich, można rzec, pozytywnie) przed ostatnim w karierze pojedynkiem Andrzeja Gołoty. O tym pisać nie trzeba, bo każdy wie, jak to się skończyło.
7 października, późnym wieczorem czasu amerykańskiego, a w Polsce w nocy z soboty na niedzielę doszło do wielkiego rewanżu. Po blisko roku rozbratu z czynnym boksem zawodowym spowodowanym nieudolnymi i szkodliwymi "negocjacjami" z Donem Kingiem (który, jak widać, aż tak dobrym wujkiem zza wielkiej wody się nie okazał -ale cóż, biznes is biznes) Adamek podpisał kontrakt na kolejną walkę. Nie można powiedzieć, że dostał szansę. Jako urzędujący mistrz prędzej czy później spotkałby się z kimś słabszym, "następnym w rankingu", wedle przepisów. Szansę na zrewanżowanie się Polakowi dostał za to Paul Briggs. Człowiek, który niegdyś łamał kończyny dłużnikom australijskich gangów, a teraz jest największą gwiazdą sportu na Antypodach, w pełni na nią zasłużył. Pora może na opisanie tego, co działo się na ringu Allstate Arena w Resemont, niedaleko Chicago (Illinois). Już w pierwszej rundzie po ciosie Paula Briggsa, Tomkowi ugięły się nogi i znalazł się na deskach. Podniósł się jednak błyskawicznie, będąc przy tym w pełni przytomny i krótko mówiąc robił swoje. Kontrolował przebieg pojedynku. Wygrywał większość rund, oprócz tych o numerach 4, 5 ,6, natomiast w 9-tej stracił punkt za uderzenia poniżej pasa. Zrobił to dwa razy: za pierwszym razem sędzia Timothy Adams uznał to za przypadek i pozwolił walczyć dalej. Za drugim razem nie darował - odjął nieszczęsny punkt. I chociaż to punkt, te decydują przy równych walkach o zwycięzcy. Należy wspomnieć o czymś jeszcze. Albo ten incydent, bądź to przedłużanie czasu obolałego Australijczyka wywołało niesłychane gwizdy na trybunach. Śmiem twierdzić, że to jednak udawanie Briggsa było powodem niezadowolenia kibiców, bo w większości w Rosemont dopingowali Polacy. Tego jednak nikt nie pamięta, ponieważ ta batalia już dziś jest uznawana za jedną z najlepszych w historii wagi półciężkiej. Po ostatnim gongu wiadomym było jedno: znów pojedynek rozstrzygnie się na punkty, znów nasze nerwy będą wystawione na ciężką próbę. Troszkę formalności: Mauro DiFiore punktował remis 113:113; Ray Hawkins dał zwycięstwo 115:111; a Ken Morita 114:112. Komu? Gdy przed odczytaniem nazwiska zwycięzcy pan announcer, najsłynniejszy w świecie Michael Buffer (zarejestrował w urzędzie patentowym swój własny okrzyk "Let's get ready to rumble!") próbował niesłychanie łamaną polszczyzną wypowiedzieć "Panie i panowie", spadł nam kamień z serca. Do Australijczyków tak nie powie, right? I powtórka z rozwrywki, i dwa do remisu, takzwane majority decision. Piekny pojedynek, piekny rezultat.

Od Heavyweight'a:
Gratulacje dla Tomasza Adamka, który naprawde nie próżnował przez ostatni rok, kiedy zamiast omawiać szczegóły kolejnej walki, bezskutecznie wykłócał się z promotorami o pieniądze. Osobiście bardzo się cieszę ze zwycięstwa, z innego powodu. Bo choć jest mistrzem, dopiero ta walka otworzyła mu bramy do prawdziwej kariery, do prawdziwego boksu, DO AMERYKI. Walkę widzieli kibice, komentatorzy i znawcy w USA. Poprzednią walkę z Briggsem transmitowano wyłącznie do Australii, kolejną do Niemiec. Co to jest w porównaniu z pieniędzmi z prawdziwego świata boksu? Do 7 października nazwisko Tomasza Adamka brzmiało dla wielu dość egzotycznie i nie każdy wiedział, na co naprawdę go stać. Teraz już nie ma wątpliwości, kto jest najlepszy w wadze półciężkiej. Glen Johnson i Roy Jones się starzeją, Antonio Tarver woli obijać podstarzałego Sylvestra Stallone'a w VI części filmu "Rocky", Europejczycy nie zagrażają jego pozycji, a Michalczewski czy Bernard Hopkins już pewnie nie wrócą.
Istnieją też ludzie, którzy podważają decyzję sędziów - w większości Australijczycy. Ale czyz mozna im sie dziwić? My też protestowaliśmy, kiedy Gołota schodził z ringu pokonany niesłusznie na punkty. Przy wyrównanych bitwach zawsze zostanie może nie niesmak, ale niedosyt. Jako Polacy cieszmy się z tego, że nasz człowiek święci takie triumfy w sporcie z tradycjami, w sporcie najbardziej po golfie dochodowym, w sporcie, który króluje w największych telewizjach świata, takich jak HBO czy Showtime.
Podczas gali boksu w Rosemont wystąpił inny Polak, Matt (Maciej) Zegan. Przegrał jednak z kretesem z Amerykaninem Nate'm Campbellem i marzenia o wielkiej sławie runęły. Walką wieczoru było starcie 213-centymetrowej Bestii ze Wschodu, Nikolaja Valueva z Monte "Two Guns" Barrettem. To pierwszy występ budzącego podziw i lęk Rosjanina (który mógłby równie dobrze zostać np. windykatorem?) w Ameryce. Wygrał, walka była nudna, a Valuev nic nie pokazał, jak zawsze zresztą. To taka maskotka boksu zawodowego, ciekawostka. Pewien komentator rzekł kiedyś, że to też człowiek i ma swoje smutki i radości, więc dam mu już spokój.
Wspomniałem o Andrzeju Gołocie. Wyśmiewany wszędzie, wyszydzany, znienawidzony, ale w głębi serca pozostaje wdzięczność za to, co dla nas zrobił. Pomimo ucieczki z Tysonem, bicia poniżej pasa, szybkich nukautów i nielegalnego posiadania broni, winnismy mu podziękować. Dlaczego? Gdyby nie on, nie byłoby Tomasza Adamka. Gdyby nie wrócił w 2003 i 2004 roku, pewnie do dziś o Adamku słyszałoby niewielu nawet w Polsce. Dzieki niemu w Amerykańskim boksie pojawił się boom na Polaków i dzięki niemu są oni tak atrakcyjnym "towarem". Ale to nie Gołota ma tytuł mistrza, tylko Adamek. Cieszmy się. A robota nie Gołota... nie ucieknie.


Zapomniałżem się podpisać
Damian 'Heavyweight' M.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group